Już za chwilę koniec roku szkolnego. Jak co roku nauczyciele zostaną przez swych uczniów zasypani okolicznościowymi kwiatami. Kwiaty pojedyncze, większe bukiety, skomponowane wymyślnie wiązanki… Wiele z nich jeszcze tego samego dnia spuści smętnie główki. Niektóre postoją przez parę dni, by potem wylądować w koszach na śmieci. Czy to ma sens? Krzysztof Ponikowski, nauczyciel wf-u ze Szczecina, stwierdził, że nie.
W Polsce mamy ok 4 miliony uczniów. Jeśli chociaż co czwarty wrzuciłby do puszki 10 zł (koszt kwiatka z przystrojeniem) to w skali kraju można by uzbierać 10 mln zł! Ostatnie trzęsienie ziemi w Nepalu sprawiło, że pomyślałem o akcji, dzięki której pomoglibyśmy w odbudowie tego kraju – takie rozwiązanie zaproponował Krzysztof Ponikowski i podzielił się nim z przedstawicielami Polskiej Akcji Humanitarnej.
Zamiast kwiatka pomoc? Idea nie dla każdego
Na reakcje długo nie trzeba było czekać. PAH utworzyła wydarzenie na Facebooku. Można tu zajrzeć i się przyłączyć, jeżeli idea pomocy zamiast kwiatka Was przekonuje: https://www.facebook.com/events/920373291355048/.
Jak można było tego oczekiwać, do akcji dołączają się kolejne szkoły zachwycone szlachetną inicjatywą. Ale można się było spodziewać z równą pewnością, że nie wszystkim spodoba się taka akcja. Głosy krytyczne padają z najróżniejszych stron. Jest to bardzo zły pomysł, wręcz gol do własnej bramki – zarzuca jedna z nauczycielek, które zabrały głos na stronie akcji i argumentuje: Wręczania kwiatów trzeba uczyć młodych ludzi, bo to nasza kultura, która niestety wymiera, dzięki taki akcjom jak m.in. Pana pomysł. W swym krytycznym spojrzeniu na akcję wyżej cytowana nauczycielka nie jest odosobniona.
Zarzuty są najrozmaitsze: To doprawdy piękny gest, lecz dlaczego wszystko skupia się wokół zagranicznych nieszczęść i niesienia pomocy właśnie poza Polskę? – pada krytyka ze strony innej internautki.
Oczywiście głos zabiera i środowisko kwiaciarzy, którym pomysł w żaden sposób nie może się podobać.
Kwiaciarze apelują o wspieranie ich branży
Środowisko zaangażowane z biznes kwiatowy już od jakiegoś czasu bije na alarm: sprzedaż kwiatów w dyskontach oraz coraz powszechniejsza moda na nieobdarowywanie się kwiatami powoduje wielki kryzys w branży kwiaciarskiej. Jeżeli nie już zmieni się to, za kilka lat, będziemy zmuszeni płacić za kwiaty tyle co za biżuterię, czego przykład możemy zaobserwować w Anglii.
Jest rzeczywiście faktem, że liczna kwiaciarni w Polsce spada. Obrazuje to wyraźnie poniższy wykres.
W Polsce na 10 tys. mieszkańców przypada sześć-osiem kwiaciarni, na Zachodzie zaledwie trzy. Jednak skoro można domyślić się, że podążymy ku statystykom z Europy zachodniej. Widać to szczególnie po małych miastach, w których klienci chętnie kupują kwiaty w sieciach handlowych. – Zgodnie z danymi GUS w ciągu 4 lat liczba podmiotów na rynku zmalała o 6,5 proc. Czy kupując kwiaty w markecie mamy świadomość ile podatku zapłaci zagraniczna firma w Polsce, czy w ogóle zapłaci? Kupując w kwiaciarni u lokalnych przedsiębiorców możemy mieć tego pewność – zwraca uwagę w wypowiedzi dla tvn24 Andrzej Dąbrowski, właściciel grupy florystycznej Florand z Bolesławca, .
Nic dziwnego, że na stronie akcji zainspirowanej ideą Krzysztofa Ponikowskiego pojawiają się i głosy kwiaciarzy: Z całego serca popieram pomoc dla dzieci w Nepalu. Bardzo jednak proszę, nie róbmy tego kosztem kogoś i czegoś. Jako florystę martwią mnie wszelkie akcje zamiast kwiatów. (…) Dobrze jest uwrażliwiać dzieci na krzywdę innych, ale czy naprawdę trzeba to robić kosztem innych. (…) Za rok, dwa będziecie organizowali akcję dla głodnych dzieci kwiaciarzy i florystów – warto czasami pomyśleć o innych. Proponuję mniejszy bukiet albo nawet jeden kwiatek, reszta na Nepal, a wtedy i my będziemy mieli z czego pomóc. My też jako środowisko pomagamy robimy darmowe warsztaty dla dzieciaków, wspomagamy schroniska dla zwierząt, ale nie zabierajcie nam naszej pracy.
Rodem z Kenii, Ekwadoru lub Kolumbii – cena krzywdy, jaką kosztuje ich obecność w naszych wazonach, jest zbyt wysoka
Skąd kwiaty cięte, które kupujemy?
Warto w tym wszystkim przyjrzeć się innej stronie medalu – skąd pochodzą świeże cięte kwiaty, do których kupowania namawia się nas w ramach wspierania polskich hodowców? Niestety, bardzo często wcale nie z polskich hodowli. Ceną za piękne kwiaty okazuje się wyzysk pracujących przy ich uprawie ludzi, daleko od Polski. Towarzyszy mu degeneracja środowiska. I dotyczy to nie tylko wyszukanych, egzotycznych gatunków, ale nawet tych tak swojskich jak… róża.
Przyjrzyjmy się sprawie bliżej: szklarnie, w których hoduje się kwiaty przeznaczone do masowej sprzedaży, wymagają w okresie chłodów ogrzewania i naświetlania – to zaś generuje koszty, zbyt wysokie, by można było hodowlę w nich uznać za dostatecznie opłacalną. W tej sytuacji oczywistym staje się sprowadzenie kwiatów z innych krajów, co czyni się bezpośrednio z Afryki bądź Ameryki Łacińskiej lub przez Holandię. Sprowadzanie kwiatów z tak odległych miejsc, mimo kosztów transportu, jest korzystne dla polskich przedstawicieli przemysłu kwiatowego. Wiąże się to z niskimi kosztami pracowniczymi i brakami w przepisach regulujących kwestie ochrony środowiska w krajach eksportujących kwiaty do Europy. Kenia, Ekwador czy Kolumbia – taki rodowód kwiatów kupowanych przez nas może zaskakiwać, ale jest faktem.
Na potężnych plantacjach, gdzie wyrastają, panują często nieludzkie warunki pracy – niskie płace, łamanie praw pracowniczych, stały kontakt zatrudnionych ze szkodliwymi dla zdrowia chemikaliami, praca bez masek czy odzieży ochronnej – to codzienność. Pracownicy na co dzień narażeni na działanie agresywnych chemikaliów, często chorują – notorycznymi dolegliwościami są egzemy, nowotwory, choroby oczu.
Na stronie Afryka.org. możemy przeczytać o jeszcze innym aspekcie sprawy: Hodowle są obietnicą zatrudnienia, co zwiększa migrację w te rejony. Nie wszyscy jednak znajdują zatrudnienie. Dodatkowo brak infrastruktury powoduje powstawanie slamsów, które nie tylko nie zapewniają odpowiednich warunków mieszkaniowych, ale w których obserwuje się nasilenie przestępczości, rozpad tradycyjnych więzi rodzinnych i inne problemy społeczne. Slamsy i potrzeby w nich mieszkających są także dodatkowym olbrzymim obciążeniem dla środowiska.
To nie jedyne szkody, jakie w efekcie tak prowadzonego biznesu kwiatowego ponosi środowisko. Można by się spodziewać, że w efekcie oszczędności na ogrzewaniu szklarni, będą dla niego korzystne: w końcu Afryce kwiaty te rosną w naturalnym środowisku, co zapobiega emisji CO2 do atmosfery. Niestety, jest jeszcze druga strona medalu: Importowanie kwiatów z krajów o cieplejszym klimacie wiąże się z ich nieekologicznym transportem, ale też z „wyciąganiem” wody z krajów w których jest jej zwykle mniej niż u nas: każda róża czy tulipan zawiera jej pewną ilość więc w efekcie przyczyniamy się do problemów z wodą w krajach Południa – zwraca uwagę na problem Andrzej Żwawa z Fundacji Wspierania Inicjatyw Ekologicznych.
Dodajmy do tego fakt, że stosowane w hodowli chemikalia powodują zanieczyszczenia wód i wód gruntowych. Odpady powstające podczas produkcji kwiatów są zaś przeznaczane na paszę dla zwierząt. Wraz ze zjadanym mięsem, do organizmów zamieszkujących tereny południowe ludzi, trafiają resztki pestycydów. Transport kwiatów do Europy generuje zanieczyszczenia. Stanowczo cena pięknego bukietu jest zbyt wygórowana.
Bojkotować kwiaty cięte? Potłuc wazony?
Upadek przemysłu kwiaciarskiego nie jest niczym pożądanym. Wnętrza naszych domów nie muszą przecież zostać ogołocone z wazonów, w których pysznią się wiązanki kwiatów. Rzecz w tym, by były to kwiaty… fair trade. Z powodzeniem przecież uprawia się je w sposób ekologiczny. Roślin chroni się na takich uprawach stosując się na przykład preparaty na bazie mydła, a wzmocnia wywarami z ziół. Nawozi się je kompostem nie naruszając struktury gleby.
Kwiaty oznaczone są certyfikatem spełnienia wymogów ekologicznych w hodowli, hodowane są przy zachowaniu nie tylko określonych kryteriów ekologicznych, ale i etycznych. Co istotne również – nie ma mowy o dalekim ich transportowaniu; z reguły hodowle ekologiczne mieszczą się w pobliżu miejsc handlu kwiatami. Oznakowanie takie jak np. FLO (Fairtrade Labbeling Organizations International), gwarantuje, że kupujemy produkt spełniający szczegółowe międzynarodowe kryteria Sprawiedliwego Handlu.
Smutną rzeczywistością jest to, że w Polsce na dobrą sprawę zakup kwiatów z takich upraw jest w zasadzie niemożliwy. Oczywiście, możemy dociekać źródła pochodzenia kwiatów, które zamierzamy z takiej czy innej przyczyny zakupić. Ale wypatrywanie certyfikatu jest raczej próżnym trudem.
Może zatem to nowy kierunek? To, co w naszym kraju jest zupełnie pomijane, mogą przecież na producentach wymóc sami konsumenci. Jaką drogą? Przyłączeniem się do ostatniej akcji Polskiej Akcji Humanitarnej? Bojkotowaniem zakupu kwiatów ciętych, zwłaszcza w sezonie zimowym? Zastępowaniem kupowanych zwykle bukietów tym, co sami wyhodujemy? Postawieniem na kwiaty doniczkowe?
Wybór należy do każdego z nas. Akcja zainicjowana przez Krzysztofa Ponikowskiego, niezależnie od tego, jakie w kim budzi opory, powinna skłonić do myślenia. Również przedstawicieli środowiska kwiaciarzy. Absurdem jest bowiem fakt, że w dzisiejszej rzeczywistości, to co zawsze było symbolem piękna, kojarzy się również z wyzyskiem, łamaniem praw człowieka i degeneracją środowiska.
Nauczyciele zaś… mają szansę na udzielenie swoim uczniom naprawdę cennej i ważnej lekcji. Chyba istotniejszej niż ta dotycząca kultury wręczania kwiatów. Warto, by ją wykorzystali.
Jeżeli komuś nie podoba się cel wytyczony przez PAH – nikt nie zabrania obrania innego, równie ważnego wyboru!